Tak! Zepsułam ciasto. Przyznaję się bez bicia. Mamy nowy piekarnik, który z tej swojej nowości jest zupełnie nieprzewidywalny. Po dziesięciu minutach grzania w temperaturze 100 stopni z ciasta została czarna skorupa z surową zawartością. A miało być tak pysznie zużyłam na ciasto dwie rozpuszczone tabliczki czekolady a pół kolejnej dodałam w kawałkach do gotowej masy. No ale spaliło się - lipa. Trzeba było ratować co się dało. Surową masę ze środka "skorupy" przełożyłam do kokilek wysmarowanych masłem (tak - tych samych w których kilka dni temu robiłam jajka). Do piekarnika i udało się! (tym razem w 50 stopniach kontrolowana co kilka minut) Misiek pałaszował!
ale mi rewelacja. przecież suchy by zjadł nawet spalone. on jest w stanie zjeść wszystko...
OdpowiedzUsuńmikołaju bardzo cię proszę, żebyś nie szkalował mojego chłopaka! :) a ciasto wyszło pyszne!
OdpowiedzUsuńto wcale nie było szkalowanie. takie osoby sa wyjatkowo przydatne - szczególnie w domach gdzie sie duzo gotuje. nie trzeba wyrzucac spapranych dań i resztek ;)
OdpowiedzUsuńpodziwiam - ja bym się pewnie zapłakała i wyrzuciła wszystko do śmietnika.
OdpowiedzUsuń